
Centrum mojego świata
Usłyszałem dziś ciekawe słowa pana Przemysława Babiarza, który mówił o tym, że jeśli chcemy dawać świadectwo w wierze i nią żyć, należy najpierw zapytać siebie, kto jest w centrum mojego życia i moich decyzji.
Rzeczywiście jest to dość fundamentalne pytanie. Jeśli w centrum jestem – JA – to każda decyzja, którą będę podejmował – będzie ukierunkowana na moje dobro. Czyli będę zawsze się zastanawiał – co z tego będę miał. Wszystko będzie uwarunkowane moimi pragnieniami. Ja – stanę się jedynym sensem swojego życia. Czyli – utworzę swój świat – w którym będę żył dla siebie!
Jeśli w centrum postawię Chrystusa – to będę sobie zadawał inne pytanie. Czy moja decyzja jest ukierunkowana ku Niemu? Czy to co robię – jest zgodne z Jego wolą.
Ta optyka myślenia jest bardzo ważna, szczególnie wtedy, kiedy stoi się przed perspektywą podejmowania decyzji. Mając Chrystusa w centrum – zawsze będę się człowiek zastanawiał – na ile, żyję dla Boga.
Trudno jest podjąć życiowe wybory, kiedy nie ma uformowanego fundamentu. Bo jeśli ta optyka jest zmienna – to dziś będę żył dla Boga, a jutro dla siebie. Taki brak konsekwencji może spowodować zachwianie, lub szybką rezygnację z podjętych decyzji. Bo dziś to czuję – a jutro coś innego. Dziś żyję Bogiem, a jutro moje EGO – będzie przypominać o sobie.
Ciągle szukamy lekarstwa – na nasze wątpliwości – zapominając o tym, że problem leży u początku – zaufania Bogu. Nie będzie On nigdy w centrum, kiedy nie będzie tego warunku. Zaufanie zaś rodzi się w doświadczeniu.
Ile jeszcze kroków muszę w życiu podjąć… – aby Cię Panie pokochać i abym mógł rzeczywiście i świadomie powiedzieć – moim Panem jest Jezus?
Ufność – to coś bardzo podstawowego. Ostatnio włączyłem TV – i podawali różne informacje o marszu w Warszawie, który odbył się 11 listopada. Dziś znajomi, którzy tam byli, mówili mi coś innego! – Komu zaufać? Chyba wolę moim znajomym – znam ich – bo doświadczyłem ich w swoim życiu, rozmawiałem z nimi – znam – każdego z osobna i wiem, że nie okłamaliby mnie. Telewizji nie ufam – może dlatego, że wielokrotne byłem rozczarowany sprzecznymi informacjami.
Tak też jest z Bogiem, chcesz pójść za Nim – to najpierw chciej Go poznać… Inaczej będziesz pozorem – udającym, że wierzysz Mu… Tak się nie da na dłuższą metę. Raz zaufasz Jemu, a raz kolegom, mediom różnym mędrcom i nauczycielom. Prędzej czy później powiesz Mu – NIE. I to jest odpowiedź na to – dlaczego się boimy rozmawiać o Bogu, wierze, religii! To wynik braku zaufania i zrzucenia Boga poza centrum życia.
O tak, zaufanie to podstawa! Sama tak bardzo tego wiele razy doświadczyłam i wiem, że bez zaufania pomimo jakichkolwiek trudności jakie mnie spotkały nie byłabym tu gdzie teraz jestem. ,,Trudno jest podjąć życiowe wybory, kiedy nie ma uformowanego fundamentu. Bo jeśli ta optyka jest zmienna – to dziś będę żył dla Boga, a jutro dla siebie. Taki brak konsekwencji może spowodować zachwianie, lub szybką rezygnację z podjętych decyzji. Bo dziś to czuję – a jutro coś innego. Dziś żyję Bogiem, a jutro moje EGO – będzie przypominać o sobie.” – Myślę, że rezygnujemy zazwyczaj z podjętych decyzji, kiedy pojawia się cierpienie czy trudności, nie ufamy Panu Bogu że przez cierpienie często Pan Bóg chce nas uzdrawiać, z innych naszych problemów, których początkowo nawet nie dostrzegamy, a które mają ogromny, zatruwający wpływ na nasze życie. Często są to jakieś nasze wady,grzechy.A czasem gdy cierpimy i wydaje nam się że Bóg nam coś zabiera to tak naprawdę Pan przygotowywuje nas byśmy umieli od niego przyjąć te ,,stokroć więcej”które chce nam dać. Jednak trzeba się tego zaufania ciągle uczyć, być wytrwałym i otwartym a z czasem przyjdą tego owoce.
„Zamiast próbować być najlepszy na świecie, bądź najlepszy dla świata” – nazwa 21. lekcji z najnowszej książki Reginy Brett, felietonistki „Beacon Journal”. Dwa razy była w gronie finalistów do Nagrody Pulitzera. „Była zdruzgotana”, gdy ani razu jej nie dostała. „W głębi duszy chciałam czuć się sławna, ważna, komplementowana, zauważona, potrzebna, szanowana, chwalona”. Tak jakby zapomniała, że samotnie wychowała córkę, że wygrała walkę z rakiem, że zawierzyła życie Jezusowi.
Myślę, że czasem tak bardzo szukamy uznania w drugim człowieku, że zapominamy o akceptacji Boga. Bardziej liczymy się z otrzymanym lajkiem, niż z usłyszanym słowem dziękuję. Zapominamy, że Bóg ma realny wpływ na nasze życie. Sukcesy przypisujemy tylko sobie, zapominając o tych, którzy pomogli nam je zrealizować. Postępujemy tak samo jak dziewięciu trędowatych ze wczorajszej Ewangelii (Łk 17,11-19).
Zmagam się ze swoim egoizmem. Nazywam to duchową hipokryzją. Raz gram dla Jezusa, raz pod siebie. Często zgodnie z Ewangelią, czasem wprost przeciwnie. Podpatruję tych, którzy Mu ufają. Bo nic tak na mnie nie wpływa jak świadectwo drugiego człowieka. Dzięki!